“Dla ciebie wszystko” Nicholasa Sparksa – powieść i jej ekranizacja
Pojawił się zwiastun filmu „Dla ciebie wszystko”, który jest ekranizacją książki Nicholasa Sparksa pod tym samym tytułem. To dobra okazja, by przypomnieć rady tego autora bestsellerów dla początkujących pisarzy, jak i zachęcić do przeczytania powieści.
Gdy dwa lata temu odbyła się premiera powieści „Dla ciebie wszystko” pisarz przyleciał do Polski i miałem okazję spotkać się z nim z cztery oczy i wypytać o wszystko, co mnie ciekawiło. Chyba was nie zdziwi, że pytałem głównie o jego warsztat i sposoby pracy nad kolejnymi powieściami, prawda? :-)
Powieści Nicholasa Sparksa = płacz gwarantowany
Z czego słynie Nicholas Sparks? Z tworzenia opowieści o sile i potędze miłości, która spotyka ludzi w różnym wieku (napisał książki zarówno o nastolatkach, jak i starszych osobach) i które przeważnie smutno się kończą. Mówiąc wprost – w finale ktoś umiera.
Gdy spytałem Nicholasa Sparksa, dlaczego śmierć jest tak często obecna w jego twórczości, odpowiedział:
“- Ponieważ celem tych powieści jest poruszyć czytelników tak, by poczuli, że na tych stronicach jest życie. Historia ma wywołać emocje. Jeśli powieść nie poruszy cię, nawet odrobinę, z czasem zapomnisz o nich. Nie wydają się one bowiem prawdziwe i w końcu zatrą się we wspomnieniach. Gdyby Romeo i Julia przeżyli, nikt nie czytałby tej książki”.
Słowa Sparksa potwierdzą to, co już kiedyś pisałem w tekście „Emocje są najważniejsze”. To one są siłą napędową bohaterów. Z drugiej strony – musicie wzbudzić również emocje w waszych czytelnikach. To właśnie dlatego ludzie sięgają po beletrystykę. Chcą coś przeżyć. I waszym obowiązkiem jest spełnić te oczekiwania.
Metody pracy Nicholasa Sparksa
Więcej o rozmowie z Nicholasem Sparksem możecie przeczytać w tekście „Pisania można się nauczyć”. Dowiecie się z niej m.in. w jaki sposób Sparks przygotowuje się do pisania, jak postrzega zawód pisarza, czy od razu ma cały plan powieści i czy nawet tak doświadczony pisarz musi przerabiać fragmenty swojej twórczości, by zadowolić wydawnictwo.
„Dla ciebie wszystko” – opis i recenzja
O czym jest powieść? Oto oficjalny opis: “Dawson Cole i Amanda Collier. Chłopak z dołów społecznych, wychowany w rodzinie uchodzącej za najgorszą, najbardziej mściwą, najbardziej niebezpieczną w całym hrabstwie Pamlico: złodziei, dilerów narkotyków, sutenerów i pijaków ze skłonnościami do przemocy. I dziewczyna z przeciwnego bieguna społecznego, pragnąca zostać nauczycielką. Różnice pochodzenia, wychowanie, wreszcie nieprzychylni ludzie sprawiły, że tych dwoje nie mogło być razem, choć oboje bardzo tego pragnęli. Dawson, który w młodości niechcący zabił człowieka, nigdy się z tym nie pogodził. Żyje samotnie, pracując na platformach wiertniczych i pokutując za dawne winy. Amanda, mimo że wyszła za mąż i urodziła dzieci, czuje się nieszczęśliwa. Po latach dawni kochankowie spotykają się w rodzinnym miasteczku z okazji pogrzebu starego przyjaciela. Stłamszone przed laty uczucie powraca – ale czy uda im się odnaleźć szczęście na przekór całemu światu? Przeszłość i związane z nią konflikty odzywają się ze zdwojoną siłą…”
Jeśli chcecie nauczyć się jak pisać, by wzruszać czytelnika, sięgnijcie koniecznie po powieści Nicholasa Sparksa, który słusznie nazywany jest królem romansu. Analizujcie w jaki sposób ten pisarz prowadzi narrację, jak konstruuje poszczególne sceny i głównych bohaterów. Uważam, że jeśli chodzi o doprowadzanie czytelników do płaczu Sparks jest świetny – w każdej powieści jest choć jedna świetnie napisana scena, która poruszy chyba każdego.
Znajdziecie ją także w książce „Dla ciebie wszystko”, dlatego jeśli nigdy nie czytaliście ani jednej powieści Sparksa, możecie równie dobrze zacząć od tej. Czyta się ją szybko, ma wyrazistych bohaterów, jasno zarysowany konflikt, sporą dawkę emocji i zaskakujący finał – czyli wszystkie najważniejsze składowe twórczości Nicholasa Sparksa :-)
Dużo o fabule powie wam trailer filmu „Dla ciebie wszystko”:
Punkt wyjścia opowieści „Dla ciebie wszystko”
Powieść skupia się na pytaniu “co jeśli?”. Dlatego Sparks na głównych bohaterów wybrał osoby po czterdziestce. Jak tłumaczył mi pisarz:
„- Myślę, że dla osób, które dobijają czterdziestki, jest to bardzo częste, ponieważ wcześniej wciąż masz nadzieję, że twoje marzenia się spełnią. W wieku 50, 60 czy 70 żyjesz już na tyle długo, że wiesz, iż tak się nie stanie albo że nie wszystkie uda się zrealizować. Ale kiedy masz 40 lat jesteś pomiędzy, masz jeszcze nadzieję, że marzenia mogą się ziścić, ale widzisz jednocześnie, że sprawy nie idą tak, jak powinny, jednak nie jesteś jeszcze do końca pewny, bo dalej sądzisz, że wszystko się jeszcze może zdarzyć. Wciąż rozważasz i zastanawiasz się nad podjętymi przez siebie decyzjami, które zaprowadziły cię do obecnego punktu w życiu.
– Jeśli jesteś żonaty, możesz zastanawiać się, jak by to było, gdybyś nie był, albo był z kimś innym. Gdybyś nie był żonaty, zastanawiałbyś się, jak to by było ożenić się z dziewczyną, w której kochałeś się w przeszłości i gdzie byś teraz był. Gdybyś miał dzieci, jak to by było nie mieć albo na odwrót. Co by było gdybym wybrał inną pracę? Może powinien wziąć rok wolnego i pozwiedzać świat? Co by się stało, gdybym gonił marzenie i zdecydował się założyć biznes internetowy ze swoim kumplem, który teraz jest milionerem? Nie możesz przestać zastanawiać się nad takimi kwestiami” – twierdzi Nicholas Sparks.
Informacje o książce ‘Dla ciebie wszystko” – autor: Nicholas Sparks, tytuł oryginału: The Best Of Me, tłumaczenie: Magdalena Słysz, wydawnictwo: Albatros, liczba stron: 400. Powieść dostępna również jako audiobook (mp3) i e-book (mobi, epub). Cena: przegląd cen w e-sklepach poniżej.
Tak się jakoś stało, że jednak sięgnęłam po „Dla ciebie wszystko” ;) i sprawdziło się to czego się obawiałam – tytuł oddaje poziom książki – jednak po coś te tytuły są ;)
Owszem książka czyta się szybko i bez wysiłku. Są książki lekkie, łatwe i przyjemne, są książki lekkie, łatwe i dobre. Ta moim zdaniem jest lekka, łatwa i … zwyczajnie średnia. Stawiam ją na tym samym poziomie co historie zakochanego wampira ze Zmierzchu i super hiper seksownego pana o pięćdziesięciu twarzach. Przy czym pierwsza wydaje się ciekawsza, a druga pikantniejsza. W każdym razie „kminek dla dziewczynek” nastolatek albo emerytek.
Dla mnie dobra historia to taka, która jest realna – pomijając oczywiście te, w których z założenia występują wiedźmy czy powietrzne poczwarki. – tu kryteria oceny mam trochę inne.
Już pierwsze chwile z głównym bohaterem nie rokowały dobrze – źle urodzony, ale gdzieś jakoś (mimo braku wzorca) udało mu się wyjść na ludzi i wyrwać z piekła rodzinnej patologii. Ze wszystkich wypadków na platformie wiertniczej cudem uchodził z życiem, oczywiście zwykle ratując kilku kolegów. A dodatkowo ma tak dobre serduszko, że kiedy leżał ranny w szpitalu to o niczym innym nie myślał tylko zamartwiał się o te biedne rodziny, którym nie dane było pożegnać się ze swoimi zaginionymi w wypadku bliskimi – och
Ci z czytających ten komentarz, którzy jeszcze nie oddali się lekturze tej książki, a zamierzają, niech lepiej nie czytają następnych 3 akapitów bo zamierzam zdradzić nieco z fabuły – która swoją drogą, jest dosyć przewidywalna.
Pora na kolejny dyrdymał – facet był tak zakochany w swojej pierwszej miłości, że przez ponad 20 lat nie był z żadną inną kobietą. Przy czym nie ma nigdzie, że po prostu czekał i wierzył, że jeszcze będzie miał szanse z nią być, że niby nie chciał jej zdradzić – tak po prostu, w imię miłości postanowił zachować czystość – och, och! A tu jeszcze chytry autor nie dał mu się wyszaleć jak już się z tą swoją ukochaną w końcu spotkał ;)
I jeszcze ten duch lekarza, który nawiedzał naszego głównego bohatera niczym anioł stróż, jak się później okazało, nawet nie jego anioł stróż ;) – czy wprowadzanie postaci ducha było konieczne? Myślę, że historia obyłaby się bez niego.
Jak już wspomniałam książka niczym mnie nie zaskoczyła i w większości była przewidywalna – zwłaszcza jak się wie, że autor ZAWSZE kogoś uśmierca – chwała mu za to, że wysilił się nieco i nie uśmiercił męża głównej bohaterki stojącego na drodze do szczęścia kochanków. Jednak historia z pochodzeniem serca na przeszczep dla syna jej powróciła powieść na jej tory dyrdymałów.
Nie rozumiem też tego zabiegu ze zmianą stylu narracji. Kiedy opisywane są wątki z udziałem parszywych kuzynów, język zmieniała się na „prostacki”, nie mam na myśli samych dialogów miedzy nimi. Zmieniają się również opisy ich myśli, tego co robią. Przy innych postaciach język narratora nie zmienia się w zależności od ich pokroju. Takie dopasowywanie języka do opisywanej postaci mogłoby być ciekawe, pod warunkiem, że zrobione naprawdę dobrze bo jest przy tym sporo pułapek – tu zabrakło przede wszystkim konsekwencji.
Oczywiście przekład na pewno zrobił swoje. Wiem, że język polski jest trudny, ale jeśli ktoś zajmuje się nim zawodowo to oczekuję od niego poprawności. A liczba błędów językowych tylko spotęgowała moją niechęć do tej książki. Wydawco wstydź się, że coś takiego wypuściłeś!
Może ktoś powie, że się czepiam, być może byłam uprzedzona do tej książki już przed jej przeczytaniem. No ale tak ją waśnie oceniam
Sam pomysł na historię wydaje się ok, ale może gdyby autor włożył w nią więcej pracy, skupił się na szczegółach i dopracowaniu zamiast równolegle rozdrabniać się nad ekranizacją i myśleniu ile na tym zarobi, to książka miałaby lepszą jakość.
Dzięki za szczegółową recenzję – dobrze się ją czyta! Zgadzam się z kilkoma uwagami (m.in. odnośnie ducha), ale na pewno nie z tą, że ta powieść jest na tym samym poziomie co “Pięćdziesiąt twarzy Greya”, które są napisane wręcz koszmarnie.
Nie ma jednak co roztrząsać, czy byłaś od razu uprzedzona do tej powieści czy nie. Ważne, że sięgnęłaś po nią, przeczytałaś i już wiesz, że ten pisarz nie jest dla Ciebie – to cenna wiedza :-) Ale dalej nie mogę zgodzić się z tezą, że książka straciła przez to, że Sparks myślał, ile na niej zarobi. To jego siedemnasta powieść – każda chyba sprzedawała się bardzo dobrze – myślę więc, że akurat ten pisarz już od dawna nie ma żadnych problemów finansowych ;-).
To, jak jest skonstruowana i napisana powieść wynika raczej z jego stylu pisania i znajomości swoich czytelników. Uważam, że Sparks doskonale wie, dla kogo pisze i tak tworzy kolejne książki, by ktoś, kto zna już jego twórczość był zadowolony podczas lektury.
Pisarz zadebiutował powieścią “Pamiętnik” w 1997 roku i od tego czasu nie zmienił gatunku, w którym tworzy, dlatego ktoś, kto lubi jego twórczość bez problemu może kupować kolejne jego książki. I to się sprawdza. Mam nawet na to dowód :-)
15 października, czyli zaledwie kilka dni temu, wydawnictwo Albatros pochwaliło się na swoim fanpage’u na Facebooku, że w Polsce zostało sprzedanych ponad milion egzemplarzy książek Nicholasa Sparksa. Czy to jednak dowodzi, że Sparks pisze kolejne powieści głównie dla pieniędzy? Nie. Myślę, że jest raczej konsekwentny w swojej twórczości i po prostu lubi konstruować akurat tego typu opowieści :-)
No no, 17 powieści w przeciągu 17 lat, a przecież, jak sam mówiłeś, do tego dochodziły jeszcze scenariusze – niezły wynik. To tylko jeszcze bardziej podkreśla, że Sparks nastawiony jest raczej na ilość, a nie na jakość :). To, że zna swoich czytelników, ma stałą grupę odbiorców i do nich pisze… – “Fakt” też zna swoich czytelników i pod nich pisze. Chodzi o to, żeby się „klikało” ;)
A stwierdzenie, że nie musi pisać dla kasy bo ma jej sporo (zarobił ją na książkach, które pisał dla kasy ;) ) – Wojtku, czyż nie wiesz, że wraz ze wzrostem dochodów i stopy życiowej wzrastają wydatki? :)
Taki jest wybór Sparksa i oczywiście nikt mnie nie zmusza, by go czytać – tak wiem :) W ogóle mam małe doświadczenie z romansami i mało mnie do tego gatunku ciągnie, ale jak usłyszałam, że romanse po prostu takie są – szmirowate – to zrobiło mi się przykro. Jednak ciągle wierzę w jakościowe potrzeby naszej popkultury. Zatem rozpoczynam poszukiwania współczesnego nieszmirowatego romansu, by pokazać Sparksowi, że można ;) – Jak znajdę dam znać!
Po prostu pisze powieści – traktuje to jako codzienną pracę, więc taka ilość nie razi. Inni pisarze mogą się pochwalić taką samą “produktywnością” i nie powiedziałbym, że traci na tym jakość. Pisząc np. 3 strony dziennie jesteś w stanie napisać w kilka miesięcy 300-stronicową książkę. Potem redakcja, poprawki, redakcji i idzie do druku :-)
Porównanie do “Faktu” – spoko. Chodzi przecież, by ktoś Twoje powieści czytał, prawda? Jeśli lubisz tworzyć takie, a nie inne opowieści, jesteś w tym dobra i masz czytelników, którzy chętnie sięgają po Twoją twórczość, to niby czemu to zmieniać?
Co do kasy – mam wrażenie, że musimy wyjaśnić sobie dwie sprawy :)
1. Czy pisarze piszą dla kasy? Jeśli traktują to jako swój zawód, a nie hobby, to każdy pisarz powinien pisać dla kasy. Nie ma w tym nic złego. Tak wręcz powinno być, jeśli marzymy, by poświęcić się temu w 100%. Pisanie po pracy albo przed nią też jest spoko, ale wtedy to nasze dodatkowe zajęcie. Chcąc być zawodowym pisarzem musisz się z tego utrzymać. Więc tak – piszesz dla kasy. Ale nie uważam, że to jest jedyny czy wręcz najważniejszy cel. Piszesz, bo masz ciekawą opowieść do opowiedzenia. Jeśli masz do tego umiejętności i wiedzę, by sprawić, że ta historia zaangażuje czytelnika, wtedy osiągasz sukces. I to jest dobra rzecz.
2. Nie zawsze wzrost dochodów równa się wzrost wydatków. Bez przesady. Szczególnie, jeśli mówimy o pisarzach, którzy mają na swoim koncie setki milionów dolarów. Czy Sparks tyle ma? Nie mam pojęcia, pewnie tak. Ale np. Stephen King ponoć ma ok. 2 miliardy dolarów. Czy myślisz, że on potrzebuje więcej kasy, bo wzrastają mu wydatki? Nie. Ale i tak pisze kolejne książki. Czy robi to dla kasy? Na pewno zarabia na nich kolejne miliony :-) Ale i tak uważam, że robi to, bo chce opowiedzieć kolejną historię. Uważam również, że ze Sparksem jest tak samo.
A odnośnie poszukiwania współczesnego nieszmirowatego romansu – zobacz tę powieść: “Biała jak mleko, czerwona jak krew” Alessandro D’Avenii. Bardzo ciekawa.
Porównanie do „Faktu” tyczyło się zjawiska pisania „by się klikało”, a nie poziomu książki Sparksa – aż taka złośliwa nie jestem ;)
Jasne, że nie ma nic złego w pisaniu dla pieniędzy, jeśli ktoś zdecydował się z tego utrzymywać, robi to zawodowo to wiadomo, że oczekuje wynagrodzenia. Tylko tak jak piszesz, kwestia celu, czy zależy ci bardziej na napisaniu dobrej historii, dobrej książki, czy na zarobieniu jak największej kasy – pisania pod publiczkę – tę publiczkę, która jest najbardziej dochodowa – bo w tym przypadku niestety często robi się to kosztem jakości.
Ad.2. Wojtku w jakiej cenie kupujesz wino? Ile wydałeś na wakacje? Ile wynosi rata twojego kredytu na mieszkanie czy samochód? :) Jak myślisz ile płaci za butelkę wina czy ubezpieczenie samochodu Sparks, King, czy nawet Wojewódzki? No! :)
:-). Co to znaczy pisania pod publiczkę? Są ludzie, który hurtowo czytają kryminały, inni fantasy, jeszcze inni science-fiction. Czy np. pisząc teraz kryminał oznacza to, że ktoś tworzy pod publiczkę? W wielu przypadkach – jak najbardziej ;-), ale uważam, że dużo pisarzy obecnie tworzy w tym gatunku po prostu dlatego, że chcą opowiedzieć właśnie taką, a nie inną historię. Jeśli zrobią to dobrze – to wypada im tylko pogratulować.
Ad.2. W Lidlu są dobre, niedrogie wina ;-) Myślę, że King czy Sparks nie przejmują się już ratą mieszkania, bo z tego, co się orientuję, od wielu lat mieszkają w tym samym domu. Nie jest więc tak, że z każdą kolejną książką zmieniają dom czy samochód na większy :-)) Odnośnie Wojewódzkiego się nie wypowiadam, gdyż uprawia on zupełnie inny zawód niż wspomniana dwójka. Ja twierdzę tylko, że pisarze nie słyną raczej z szastania kasą.
Zauważ, że po sukcesie komercyjnym powieści – nawet wielkim – wciąż mało osób kojarzy jej autora. Co innego celebryci, z którymi wiele osób chce zrobić sobie zdjęcia i od których wymaga się m.in. stale nowych ciuchów, samochodów, itp. Pisarze – nawet światowej sławy – mogą chodzić spokojnie po mieście i nikt ich nie zaczepi, fotoreporterzy na pewno nie będą czatowali im koło domów. Mogą więc w spokoju pisać :-)
Nidy nie czytałam powieści romansowych…. do czasu sięgnięcia po “Na zakręcie” Sparksa. Po namowie mojej mamy, która była nią zachwycona. Co się okazało, że też byłam zachwycona powieścią. Piękna książka i nie tylko ze względu na historię miłosną, ale też samą intrygę kryminalną :)
Od tamtego czasu przeczytał kilka innych pozycji tego autora i nie zawiodłam się.
Moim zdaniem nie można zamykać się na jeden gatunek książek. Osobiście “połykam” fantasy i s-f, ale zdarza mi się przeczytać powieść właśnie romansową albo sensacyjną. Horrorów nie czytam i nie oglądam ze względu na zbyt plastyczną wyobraźnię i nieprzespane noce ;)
Zgodzę się z Malem, że filmy są ostatnio zbyt dosłowne, ale Wojtek trafił w punkt. Jak się coś nie podoba to nie oglądać ;) Jestem kinomaniaczką i oglądam bardzo dużo filmów… Znam z nazwiska niemal każdego aktora pojawiającego się nawet w trzecioplanowych rolach :P Jest dużo filmów wartych obejrzenia. Bo to po prostu dobre opowieści. Ładnie skonstruowane ze wspaniałymi bohaterami.
Oglądając film nie zakładam nic… oglądam… i jak mi się nie podoba to tyle. :)
A po tą pozycję Sparksa prędzej czy później sięgnę ;)
Dzięki za komentarz. I zgadzam się – warto czytać różne gatunki, nie tylko jednak dla samej różnorodności :-), ale i po to, by obcować z różnymi schematami fabularnymi, sposobami narracji i technikami opisywania historii.
Co do horrorów – oglądać nie lubię, ale czytać czasami tak. Jednak tylko wtedy, gdy – zamiast etapowania brutalnością – autor skupia się na umiejętnym wytworzeniu atmosfery grozy. Zbytnia dosłowność – czy to w literaturze, czy w kinie, jak pisała Mal – działa według mnie na niekorzyść.
A z filmami mam podobnie – kiedyś codziennie musiałem obejrzeć choć jeden film, a potem zapamiętywałem nazwisko reżysera, głównych autorów, a czasami i scenarzystę, operatora czy twórcę muzyki :-). Teraz oglądam nieco mniej… ze względu na seriale ;-)
Zastanawiam się po co czytać książkę, jeśli wiesz, że przy niej się płacze? Kojarzy mi się to raczej z typowo kobiecym zachowaniem – wciskasz się w fotel, objadasz czekoladowymi lodami, do tego koniecznie butelka wina i oglądasz jakieś ckliwe romansidło. No i dobra, tu zakładasz, że będziesz płakać bo potrzebujesz wyrzucić z siebie: stres, żal, frustracje, smutek, rozczarowanie światem, zazwyczaj tą męską częścią świata – czasem po prostu tak jest. No ale wtedy sięgasz po film, bo po pierwsze: ciężko czytać jak masz obraz zamazany od łez, po drugie: film oglądasz przez ok 2h. Całą „zaryczaną sesję” możesz sobie przeciągnąć na cały wieczór i dosyć. Większość ludzi na przeczytanie książki potrzebuje jednak więcej czasu niż jeden wieczór… Po co czytelnik ma sięgać po książkę, jeśli wie, że będzie przy niej płakał, zwłaszcza jeśli jest to romans. Czy szanujący się autor ma zakładać, że doprowadzi czytelnika do łez – trąci mi to szmirą. Czy ja chcę przeczytać tę książkę o tak banalnie brzmiącym tytule?
Dzięki za komentarz. Myślę, że sięgasz po tego typu książki na tej samej zasadzie, jak sięgasz po horror i wiesz, że będziesz się bał albo po niektóre powieści Pratchetta, by się pośmiać. Jeśli nie masz ochoty się wzruszyć podczas lektury, to czytasz coś innego. Nie powiedziałbym, że to typowo kobiece zachowanie, a opisana przez Ciebie scena (fotel, lody, wino) bardziej kojarzy mi się z powieściami Bushnell Candace albo Emily Giffin niż z twórczością Sparksa.
Jego powieści są według mnie dobrze skonstruowanymi historiami o miłości, rodzinie, przyjaźni i różnych przeciwnościach losu. Nie są to książki na “zaryczaną sesję”, gdyż nie jest tak, że co rozdział zbiera Ci się na płacz – z tym musisz przeważnie poczekać do finału ;-). Ale nie ma co ukrywać – Sparks jest na tyle doświadczonym autorem, że wie, w którym momencie doprowadzi czytelnika do łez. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Jeśli logicznie scena wynika z poprzednich, jest to raczej zaleta, a nie wada.
Czy szanujący się autor ma zakładać, że doprowadzi czytelnika do łez – jeśli opowieść zawiera w sobie sceny, które mogą to wywołać, to niby dlaczego jest to złe? Przecież pisarze zakładają, że czytelnika przestraszą, rozśmieszą, więc równie dobrze mogą chcieć wzruszyć. To wielka sztuka wywołać w ogóle w czytelniku jakiekolwiek emocje podczas czytania. To nie szmira, lecz talent.
Co do banalnie brzmiącego tytułu – tutaj nie ma reguły, bez względu po jaką powieść sięgniesz. Lepiej nie sugerować się tytułami, lecz przeczytać choć kilka rozdziałów danej książki. Można się wtedy przyjemnie zaskoczyć :-)
No jak mam się nie kierować tytułem? Jak wybieram książkę na półce to patrzę na tytuł, na okładkę i opis. Nie patrzę na pierwsze rozdziały bo jak już zaczynam czytać to nie odkładam dopóki nie skończę. Raz nie skończyłam książki, ale po prostu odłożyłam ją na później, wrócę do niej jak już dorosnę ;). Owszem, że w ten sposób zdarzyło mi się przeczytać straszne szmiry – no cóż, złe doświadczenia tez trzeba mieć :). Wracając do tytułu – jak pisarz jest dobry, to stać go na dobry tytuł, a ten trąci Harlequinem .
Nie mam powodu, by ci nie wierzyć jeśli polecasz jakąś książkę czy autora. Zdarzyło mi się przeczytać coś z twojego polecenia i wszystko się zgadza :). Ale sam przyznasz jak to brzmi – „Dla ciebie wszystko” młodzi zakochani, rozdzieleni przez różnice społeczne, spotykają się po latach. Ona ma już swoją rodzinę, ale mimo wszystko pierwsza miłość wygrywa – taki trochę „kminek dla dziewczynek” ;) Tak wiem, że autor jest marką i wiadomo zazwyczaj czego się po nim spodziewać. Ale mnie np Sparks jeszcze z niczym się nie kojarzy… w dodatku chwilę po wydaniu książki ukazuje się film – komercha aż piszczy. Wygląda to tak, jakby głównym celem utworu było zarobienie kasy. No nie zachęca.
A swoją drogą – nie boisz się ekranizacji? Tego, że książka jest świetna, a film zrobią beznadziejnie? Ja mam zawsze obawy, jeśli zdecyduje się obejrzeć ekranizację czegoś co wcześniej czytałam. A z drugiej strony nie znoszę czytać książki po obejrzeniu filmu.
Ja nie kieruję się tytułem, lecz autorem albo opisem. Tytuł jest na samym końcu, szczególnie, że mówimy o tłumaczeniach :-) Dla przykładu: książki Cobena, Grishama czy Koontza – wiele z ich tytułów jest banalnych, ale opowieści świetne. I radzę nie robić założenia dobry autor = dobry tytuł, gdyż dużo do powiedzenia odnośnie tytułów mają osoby z wydawnictwa i czasami powieść nazywa się inaczej niż chciał twórca…
Powieści Sparksa to opowieści o miłości. Jeśli nie lubisz czytasz tego typu historii, to lepiej omijał Sparksa, chyba że chcesz zobaczyć – przeczytawszy kilka tytułów – jakie elementy składowe muszą być zawarte w tym gatunku :-)
Co do opisu – fakt, jest banalny, ale pokazuje jednocześnie, że to od umiejętności autora zależy, czy przerodzi on się we wzruszającą opowieść czy ckliwą i nudą. Podobny opis mogłaby mieć również jego pierwsza powieść, czyli “Pamiętnik”, a przecież to dwie kompletnie różne od siebie historie. Może Sparks kojarzy Ci się właśnie z “Pamiętnikiem”, z “Nocami w Rodanthe” albo “Ostatnią piosenką”. Zobacz jego bibliografię – może wypatrzysz znajomy tytuł.
Co do uwagi, że jak od razu ukazuje się film, to komercha aż piszczy – nie mogę się zgodzić. Niby skąd takie założenie? Mnóstwo powieści jest ekranizowanych. Nawet książki noblistów :-). Oczywiście niektórzy twórcy piszą bardziej”ekranizowalne” powieści, inni mniej. Ale z faktu, że mnóstwo książek np. Stephena Kinga zostało zekranizowanych nie można wysnuć wniosku, że napisał je wyłącznie z myślą o kasie. To są po prostu bardzo dobre opowieści.
A generalnie co do ekranizacji – jeśli lubię jakąś powieść, staram się nie oglądać jej ekranizacji, gdyż bardzo często twórcy filmu zmieniają sens opowieści. Robię to jedynie wtedy, gdy jestem świeżo po lekturze i pamiętam szczegóły dotyczące rozwoju akcji. Wtedy analizuję, co zmienili scenarzyści i dlaczego i jak to wpłynęło na rozwój wydarzeń. Czasami scenarzyści wymyślają lepsze rozwiązania niż w oryginalne. Czasami gorsze.
Jeśli dany film bardzo Cię zainteresował – spróbuj od razu sięgnąć po powieść, może Cię zaskoczyć, że np. finał jest kompletnie inny albo scenarzysta dopisał zupełnie nowe postaci :-)
Rozumiem, że przy wyborze książki możesz kierować się autorem – ale nie sądzę, że znasz wszystkich autorów świata i co wtedy? ;)
Nie znam, nie pamiętam autorów ¾ książek jakie przeczytałam. Myślę, że na jakieś 60% (może więcej) książek zdecydowałam się z polecenia. W pozostałych 40% przypadkach, wodząc oczami po sklepowych półkach czy biblioteczkach znajomych, zanim przeczytałam opis, to tytuł i okładka zwróciły moją uwagę. Tak wiem, że są tłumaczenia, często krzywdzące, dlatego w Polsacie oglądamy „Wirujący seks” z Patrick’em Swyze’m ;) – nie mam na to wpływu.
Czy robienie filmu zaraz po wydaniu książki to komercha – jak najbardziej (oczywiście pewnie są wyjątki). Czy komercja to coś złego – to jest temat na odrębną sporą dyskusję – na pewno jest nieunikniona. I tu pozwolę sobie zacytować jednego z moich ulubionych saksofonistów – „Zarabiam na popie, by móc wydać na jazz” :)
Rzadko oglądam ekranizacje ( w ogóle oglądam bardzo mało filmów) boję się, że się rozczaruję. Ekstremalnym przykładem była „Samotność w sieci”, tak jak książka była rewelacyjna, tak film beznadziejny. Po jego obejrzeniu przez 6 lat nie chodziłam do kina (a i teraz zazwyczaj w kinie jestem tylko na randkach). I tu faktycznie muszę oddać, książka bardzo mi się podobała, a gdyby ktoś miał mi opowiedzieć o czym ona jest – to pewnie nie chciałabym jej czytać ;). I to jest książka, na której się płacze. Kiedyś kolega, któremu ją pożyczyłam oddając ją powiedział, że jej nie skończył – “bo nie chce płakać na książkach”. I wróciliśmy do tematu :) Rozumiem, że sięgamy po książki, by się pośmiać, by się zrelaksować, by przeczytać dobra historię, ale jakoś nie po to, by się wzruszyć – nie po książkę. Przynajmniej dla mnie to jest obce.
Oczywiście, że nie znam wszystkich autorów :-). Nowe nazwiska poznaję na kilka sposobów – zawsze z ciekawością sięgam po debiutanckie powieści, opieram się również na recenzjach innych, rekomendacjach znajomych, a także różnych zestawieniach i listach (polecam np. listę 100 najlepszych angielskich XX-wiecznych powieści według magazynu TIME i – jeśli lubisz kryminały – krwawą setkę Wojciecha Burszty i Mariusza Czubaja, której poświęciłem cały wpis “100 świetnych powieści kryminalnych”). Śledzę także nowości i jeśli dany opis mnie zainteresuje – czytam. A tytuł? Fakt – jeśli jest dobry to potrafi wzbudzić zainteresowanie, ale jeśli opis jest nieciekawy, to i tak nie sięgnę po książkę bazując tylko na tytule, gdy nie znam autora ani nikt mi nie polecił tej pozycji.
Odnośnie ekranizacji – kino zawsze czerpało pełnymi garściami z literatury – i to nie wina nastawienia pisarzy na kasę, lecz zapotrzebowania przemysłu filmowego na dobre opowieści. Ale rządzi się on swoimi prawami, dlatego wiele z historii jest zmienianych – owszem, w dużej mierze na gorsze, ale czasami ekranizacja jest lepsza niż powieść (np. “Spadkobiercy” – powieść mi się nie spodobała aż tak, jak film, który inaczej rozłożył akcenty i lepiej była poprowadzona narracja). I nie uważam, że to “komercha”. Jeśli Twoja opowieść spodobała się jakiemuś reżyserowi i chcą ją zekranizować, dlaczego masz się nie zgodzić? Dzięki temu więcej osób ją pozna. Albo zechce przeczytać powieść.
Piszesz, że mało oglądasz filmów. Ja z kolei je uwielbiam, lubię także czytać o historii kina. Kiedyś pisałem tylko o filmie, potem dopiero zacząłem o książkach. Szczególnie, że w obu tych dziedzinach najważniejsza jest dobra opowieść. A co do ekranizacji – jeśli nie czytałem danej książki, to oglądam. Jeśli czytałem, to tak jak pisałem we wcześniejszym komentarzu, tylko jeśli jestem świeżo po lekturze. Jeśli czytałem dawno, to nie oglądam, chyba że znów przeczytam powieść, jak to zrobiłem np. gdy wyszła ekranizacja “Gry Endera” albo “Hobbita”, by móc o tym napisać.
Wracając do wzruszenia :-), to wielka umiejętność tak poprowadzić i opisać akcję w powieści, by wzruszyć czytelnika. Czy to mój cel, gdy sięgam po jakąś powieść? Nie, tutaj masz rację. Ale czy czasami wzruszam się? Jak najbardziej! Czy wtedy jestem pod wrażeniem? Jak diabli! Znam “Myszy i ludzie” Johna Steinbecka. Jeśli nie, zachęcam. Napisz potem, co sądzisz o powieści, która wzrusza, zyskała popularność i została szybko zekranizowana. Co więcej – autor dostał ćwierć wieku później nagrodę Nobla. Czy uważam powieść za “komerchę”? W żadnych wypadku.
Wojtku, nie twierdzę, że każda ekranizacja to komercha – absolutnie nie. Tak jak piszesz, często jest tak, że ktoś szuka dobrej historii, by nakręcić film lub odwrotnie trafia na dobrą historię i ta inspiruje go do zrobienia filmu. No ale jeśli film ukazuje się 2 lata po premierze książki to coś czuję, że plany jego zrobienia mogły być zanim książka została wydana – być może producent/ reżyser (czy kto tam) znając twórczość Sparksa, stwierdził, że filmy na podstawie jego historii mogą się oglądać i dogadali się zawczasu – nie tak odległa data premiery i promocja obu utworów będzie się wzajemnie nakręcać i pomagać się sprzedawać – o to w tym wszystkim chodzi. Nie zawsze utwory komercyjne są złe, często to są naprawdę dobre produkcje. Ogólna niechęć do komercji bierze się z tego, że goniąc za lepszą sprzedawalnością utworu często ogranicza się artyzm (czasem świadomie, czasem nie).
Bardzo mało filmów oglądam – nie lubię i naprawdę się zastanawiam dlaczego :) Na razie znalazłam dwa powody: 1. Dosyć często po obejrzeniu filmu nie umiem go ocenić, ciężko mi się wypowiedzieć czy był „dobry” czy „zły”. Podejście do tematu i „obrazy” twórcy nie zgadzają się z moimi. Jest inaczej niż zakładałam i często nie wiem co mam z tym zrobić ;). 2. Po film, czy po książkę sięgam dla przyjemności i relaksu. Dlatego absolutnie unikam horrorów, kryminałów, krwawych drastycznych scen i cierpienia. Kiedy czytam to już kwestia tego na co pozwolę mojej wyobraźni. Na filmach dostaję brutalny obraz prosto w twarz. Kiedyś na filmach nie było to pokazywane, a i tak każdy wiedział, że dana postać została zabita, a teraz ze szczegółami pokazują jak odcina się komuś palec i rozwala czaszkę – obrzydliwość. W większości filmów obrazy są zbyt dosłowne, moim zdaniem niepotrzebnie. Po co mam to oglądać? Po co na własne życzenie mam się kopać po mózgu? Nie sprawia mi to przyjemności.
Po „Myszy i ludzie” postaram się sięgnąć :)
Masz rację odnośnie zaufania branży filmowej do twórczości Nicholasa Sparka. Ponoć tworząc główną bohaterkę książki “Ostatnia piosenka” Sparks wiedział już, że Miley Cyrus zagra główną rolę w ekranizacji :-), do której zresztą sam napisał scenariusz.
Odnośnie filmów – jest tyle świetnych dzieł do obejrzenia, że nie ma co tracić czasu na takie, które wiesz, że nie dostarczą Ci przyjemności, nawet jeśli czytasz o nich pozytywne opinie. A gdy się na jakiś zdecydujesz i film okaże się zły według Twojej oceny, to po prostu sięgnij po coś innego. Ja kiedyś oglądałem każdy tytuł do końca, teraz już tego nie robię – wolę po prostu obejrzeć następny tytuł z mojej listy, która codziennie się wydłuża :-)